Konie zachwycały mnie odkąd sięgam pamięcią – jako 3 latka nękałam członków rodziny, żeby u wujka na wsi pozwolili mi przytulić się do końskiego nosa albo zrobić choć kilka kroków na jego grzbiecie. Wraz ze mną rosła moja pasja – w liceum zainteresowałam się weterynarią, a w czasie studiów najbardziej cieszyły mnie galopy po lesie i skakanie przez co tylko się dało. Jednak chyba jeszcze większą przyjemnością, którą czerpię z tego sportu, są efekty cierpliwego dogadywania się z kudłatym przyjacielem, uczenie się  i przewidywanie jego reakcji i radość, kiedy zrobi dokładnie to, co zaplanuję. Po intensywnej pracy na koniu nieraz długo czuję wszystkie mięśnie – od szyi po pięty, tym mocniej - im bardziej oporny rumak.

Jeździectwo ma tę ogromną zaletę, że można je uprawiać przez cały rok i właściwie w każdym  terenie– polecam latem pławienie koni w jeziorze i galopy po plaży, jesienią przejażdżki po bajecznie kolorowych Bieszczadach ( z grzbietu konia widać zdecydowanie więcej, niż z ziemi), zimowe kuligi i wiosenne poszukiwanie polan z kwitnącymi zawilcami lub konwaliami, a na co dzień (lub choćby raz na tydzień) – ćwiczenia na ujeżdżalni w ramach naszej sekcji jeździeckiej AZS WUM, której jestem opiekunem.

Nie wyobrażam sobie lata bez wody (może w poprzednim wcieleniu byłam kaczką) – nie lubię zbyt długo leżeć na plaży, więc pływanie ratuje mnie od nudy i jest moją ulubioną letnią rozrywką. I to pływanie w różnych formach: w upał – wpław, przy nawet lekkim wietrze ( i w dobrym towarzystwie) - na żaglówce, a kiedy nikogo nie mogę namówić na dłuższą wycieczkę – sama pływam na windsurfingu, który jest uniwersalnym sportem zarówno dla osób towarzyskich jak i dla samotników i to na każdą pogodę - komfort zależy tylko od grubości zakładanej pianki lub warstwy kremu z filtrem :-D.

Zimą pływanie zastępuję nartami. Niezapomniane widoki ośnieżonych gór w połączeniu z wysiłkiem pokonywania kilometrów tras dodają mi sił psychicznych i fizycznych. W tym roku pierwszy raz wybrałam się na narty turowe i uważam je za genialne rozwiązanie na zbyt długie weekendowe kolejki do wyciągów.

Jednak najzdrowszą dyscypliną, jakiej poświęciłam najwięcej czasu w moim życiu, jest śpiewanie! I proszę nie myśleć, że to reklama chóru :-D! Po prostu nie ma nic bezpieczniejszego i lepiej poprawiającego kondycję całego ciała niż 2 godziny, najlepiej 2 lub 3 razy w tygodniu, ćwiczeń oddechowych, których efektem będzie wydawanie z siebie dźwięków. A jeśli się uda uzyskać je na oczekiwanej wysokości lub dodatkowo zgrać z innymi śpiewającymi w harmoniczne brzmienia – wyprodukujemy taką ilość endorfin, że zrekompensują nam stresy całego dnia ciężkiej pracy. Mój 79 letni tata wrócił do  domu po operacji zastawki po 2 tygodniach w lepszym stanie niż jego szpitalni towarzysze, niektórzy młodsi o 30- 40 lat. Kiedy dziękując za opiekę ordynatorowi oddziału wyraziłam swoje lekkie (acz pozytywne) zdziwienie tą sytuacją – odpowiedział: „no, przecież śpiewa w dwóch chórach!” Ale żeby były efekty – proponuję już od dziś, przez cały rok, poprawiać sobie śpiewaniem swoje codzienne QOL!